|
Wysłany: Pon 15:07, 20 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Ja osobiście lubię myszki, są malutkie i takie bezbronne, jedyna ich siła jest w łapkach, kiedy trzeba uciekać.
Nie zabijam żadnych zwierząt poza komarami i muchami. Raz musiałam zabić osę i bardzo to przeżyłam, kiedy Dajmon na nią polował, bałam się, zeby go nie użądliła, jak kiedyś Onejrosa, który potem bardzo płakał, a mi go było badzo żal. Do tego ja sama jestem uczulona na jad osy i bałam się żeby półżywa nie została w moim łóżku i potem nie poczęstowała mnie jadem... Wtedy nie miałam wyjścia, działałam szybko, normalnie osy wypuszczam przez okno. Uratowałam latem życie motylowi, którego chciał złowić Onejros.
Mama Onejrosa, Lili poluje na myszki. Od 2 dni szukam jej zdjęć z nornicą, którą przynosła do domu, ale jak na złość nie mogę znaleźć. Zamęczyła ją na śmierć, choć była jeszcze kociakiem .
Lili i jej drugi synek - Mały, który z nią został ciągle polują na myszki, dlatego one nawet nie próbują zimować w domu mojego brata, najwyżej w garażu.
Pisałam gdzieś, jak Dajmon zamordował myszoskoczka i próbował go zjeść; byłam tak zbulwersowana, że miałam chęci na zdjęcia...
Mogę jeszcze opowiedzieć zabawną anegdotkę związaną ze strachem przed myszami. W trakcie drugiego roku studiów byliśmy na zimowisku (takim całkiem prywatnym) w Tatrach. Mieszkaliśmy na piętrowych łózkach w jednym pomieszczeniu u zaprzyjażnionego gazdy. Za to było tanio . Gazda był przygotowany wyłącznie na goszczenie letników i zimą jego cały dom, poza izbą mieszkalną, był nieogrzewany. Dostaliśmy pokój za jego izbą mieszkalną, która była kuchnią i pokojem w jednym. W niej mieszkała cała jego sześcioosobowa rodzina- gaździna gotowała i zmywała statki, czworo dzieci odrabiało lekcje, a gazda oglądał telewizję albo spał. Jedynymi sprzętami były drewniane łóżka i różnej wielkości drewniane zydle, które w zależności od potrzeb (tzn wielkości użytkownika) służyły jako ławki lub stoły.
W tym pomieszczeniu był jeszcze wielki piec, który ogrzewał to pomieszczenie, na którym gaździna gotowała, w którym piekła i który takze ogrzewał nasz pokój oraz całkiem nowoczesą łazienkę, do której wchodziło się z pomieszczenia gospodarzy i z której myśmy też korzystali... Pamiętam jeszcze, że drewniany , belkowany sufit u gazdów był ozdobiony różnymi ozdóbkami z kolorowego papieru, a pod sufitem, na wszystkich ścianach, jeden przy drugim wisiały kolorowe malowane na szkle obrazki. Garderobę i książki rodzina przechowywała w innym, nieogrzewanym pomieszczeniu. Najzdziwniejsze zaś w tym wszystkim jest to, że był to ogromy, wielopokojowy (nieogrzewany) dom, a im wystaczała taka ograniczona przestrzeń życiowa.
Więc mieszkaliśmy w 14 osób różnej płci w ok. 18-metrowym pokoju za izbą gazdów, przez którą trzeba było przejść, by wejść do naszego pokoju. Podobnie było z łazienką- do niej też trzeba było przez pomieszczenie gazdów. Jeśli chodzi, o potrzeby fizjologiczne, poza ciepłą łazienką, był jeszcze zimny domek z serduszkiem, do którego dochodziło się z naszego pomieszczenia lodowatym drewnianym korytarzykiem i by dojść, nie trzeba było wychodzić na dwór, na śnieg, a tam można było sobie odmrozić cztery litery . W tym lodowatym korytarzyku przechowywaliśmy swoje plecaki oraz się ubieraliśmy, by nie robić tego na oczach ogółu.
Ale nam nic nie przeszkadzało. Byliśmy młodzi i szczęśliwi, a gazda był człowiekiem o gołębim sercu .
W naszym pokoju był spory kawałek kuchennego pieca z wielką wnęką. Którejś nocy coś zaszeleściło i nasza koleżanka zaczęła jęczeć, że to myszy...
Koleżanka ta z jednym z naszych kolegów mieli się ku sobie (ale to był sam początek sympatii). On był dobrym narciarzem, ona dopiero się uczyła. Wybrali się razem na Kasprowy i ona na jego cześć zjechała za nim nartrostradą (ale o tym dowiedzieliśmy się później... ).
Było póżno i byliśmy źli oraz zdenerwowani, bo ich ciągle nie było (to działo się jeszcze przed erą komórek). Więc w ramach odprężenia wymyśliliśmy zemstę We wnęce pieca i pod materacem łóżka koleżanki zainstalowaliśmy "myszki" z szeszczących papierków. "Myszki" były poruszane systemem cienkich sznureczków, które zostały dokładnie poukrywane, a ich końcówki znajdowały w łóżkach kilku osób. Koledze zmoczyliśmy w kroku spodnie od piżamy, przechowywał w tym lodowatym korytarzyku.
Wrócili około 23-ciej. Udawaliśmy, że już śpimy. włączyli światło, pokręcili się i wyłaczyli. Najpierw połozyła się koleżanka, potem kolega. Przyniósł z korytarzyka lodowatą piżamę i usiadł na swoim łóżku (a miał je pod moim) i nagle wydał z siebie na cały głos słowa - oooo Jezuuuu. Musiałam się mocno pogryźć żeby nie zatrząść łóżkiem ze śmiechu.
Kiedy i od się położył, ruszyły do ataku "myszy". Ale nie były agresywne, szeleściły sobie to tu, to tam, czasem jedna, czasem kilka... Koleżanka zaczęła piszcześ, "pobudziła" wszystkich, zaczęły się odzywać głosy, ze to myszy, w niej narastało przerażenie... W końcu włączyła światło, myszy ani śladu, połozyła się, mysie harce wróciły... Tak było ze dwie godziny
Dopiero ze 3 lata temu, przy okazji wspólnego spotkania, dowiedziała się co to za myszy były
|
|